Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Filmożercy, Książkoholicy i Muzykanci > Adrian Tchaikovsky - "Dzieci czasu" ("Children of time"…
gen_Italia
gen_Italia - Amator trójkątów · 6 lat temu
Adrian Tchaikovsky (tak właściwie to po prostu Czajkowski) to autor znany z omawianego tutaj cyklu "Cienie pojętnych".
Tym razem wziął się za fantastykę naukową, z akcentem na "naukową", jest to oczywiście fantastyka i nie brakuje w niej również akcji, ale wizja świata jest spójna sama w sobie oraz zgodna z naszą obecną wiedzą o wszechświecie, biologii czy socjologii. Poza ciekawym pomysłem na odległą przyszłość, autor przedstawia nam też swoją wizję powstawania społeczeństwa i cywilizacji innej od naszej. Choćbym chciał się do czegoś przyczepić, to po prostu nie ma do czego, książka nie ma według mnie żadnych minusów (no, może poza tłumaczeniem, o czym niżej) i zdecydowanie jest to najlepsza od lat powieść SF.
Warto wspomnieć, że książka (czy raczej jej autor) otrzymała w zeszłym roku nagrodę Arthura C. Clarke'a.

Ale zaczniemy od łyżki dziegciu.
Książkę wydał u nas Rebis, a tłumaczył Jarosław Rybski (czyli tak samo jak wspomniany wyżej cykl, poza pierwszymi chyba dwoma tomami, które przełożył ktoś inny). I niestety tłumaczenie znów kuleje, choć na szczęście nie tak bardzo, jak poprzednio. Tłumacz ewidentnie niezbyt dobrze włada językiem polskim, a i z angielskim ma problemy: wyłapałem ze dwa błędy ortograficzne i kilka interpunkcyjnych (ale to powiedzmy, że może się zdarzyć i od tego jest korekta, żeby takie rzeczy poprawiać; a tu widać oszczędzili); jest mowa np. o "manifeście ładunku" (zapewne tłumacz uznał, że słowo "manifest" znaczy to samo po polsku i angielsku - i jakoś nie dotarło do niego, że taki zwrot ma mało sensu); jakiś idiom został przetłumaczony wprost słowo po słowie (o ile dobrze pamiętam - o wszystkich jajkach w koszyku) i jeszcze parę tego typu kwiatków. Zdarza się też użycie roku świetlnego jako jednostki czasu - i nie sądzę, żeby autor coś takiego popełnił przy całej swojej dbałości o naukową sensowność powieści, też winię za to tłumacza. Ogólnie nie ma tragedii jak w przypadku np. czwartego tomu "Cieni", ale jakiś tam niesmak pozostał.

A teraz beczka miodu:
[UWAGA, ZAWIERA DROBNE SPOJLERY!]
Odległa przyszłość. Ludzie opracowali techniki umożliwiające podróżowanie z prędkościami bliskimi prędkości światła, dotarli do pozasłonecznych planet (podróż do tych położonych w miarę blisko Ziemi trwa "tylko" kilkadziesiąt lat) i wiele z nich poddali terraformowaniu. Nie znaleźli jednak nigdzie inteligentnego życia - postanowili więc, że sami je stworzą, stając się poniekąd bogami. Nie dzięki jakiejś magicznej mocy, ale przy pomocy inżynierii genetycznej i specjalnie do tego celu stworzonego wirusa (trochę jak FEV w grach z serii "Fallout"), który wielokrotnie przyspiesza przebieg procesu ewolucji.
W stacji kosmicznej nad jedną z takich odległych planet poznajemy dr Avranę Kern, autorkę i szefa projektu "wyniesienia", czyli stworzenia inteligentnego gatunku z najbliżej spokrewnionych z ludźmi stworzeń - małp. Na planecie (którą pani doktor w myślach nazywa swoim światem, "Światem Kern") powstał dla nich cały ekosystem, który ma być bazą dla rozwoju przyszłej cywilizacji (w założeniu wolnej od wszystkich wad, jakimi obarczona jest ludzkość). Proces potrwa oczywiście dużo dłużej, niż trwa ludzkie życie (ale też wielokrotnie krócej niż w naturalnych warunkach), dlatego w satelicie nad planetą ma pozostać samotny, zahibernowany obserwator. Będzie on tam czekał w uśpieniu do czasu, aż małpy rozwiną się na tyle, że będą w stanie nawiązać z nim kontakt - wtedy obliczone na przetrwanie dziesiątek tysięcy lat urządzenia mają go obudzić, by, jak Jahwe do Adama, mógł przemówić do swoich dzieci i pokierować ich dalszym losem. Pozostała część ekipy ma się udać na kolejną planetę - kolejny ogród Eden - gdzie proces zostanie powtórzony, i tak dalej.
Jedna taka zabawa w bogów sporej części ludzi się, delikatnie mówiąc, nie podoba, a sam projekt "wyniesienia" jest na celowniku ekoterrorystycznej organizacji Non Ultra Natura. Jak łatwo się domyślić - w wyniku sabotażu coś idzie nie tak na naszej stacji kosmicznej, lądownik wiozący przeznaczone do "wyniesienia" małpy wchodzi w atmosferę pod złym kątem i zostaje zniszczony, a na planecie ląduje jedynie zasobnik z wirusem. Lata przygotowań i ciężkiej pracy naukowców idą na marne. Albo tak się przynajmniej wydaje.
Tymczasem na Ziemi i w koloniach w Układzie Słonecznym Non Ultra Natura doprowadza do zamieszek i w końcu do wojny przeciw "wyniesieniu", która prawie całkowicie niszczy ludzkość. Niedobitki chowają się w jaskiniach, a ich potomkowie, jak u Millera w "Kantyczce dla Leibowitza", tracą zdobycze cywilizacji i techniki...
Tyle tytułem wstępu.

Ludzkość jednak przetrwała i na gruzach "Starego Imperium" przez kolejne tysiące(?) lat rozwinęła się od nowa, mniej-więcej tak, jak poprzednio, ale nie do aż tak wysokiego poziomu; zdołała też odzyskać część utraconej wiedzy. Nie zdołała natomiast zadbać o ziemskie środowisko - co oznacza, że planeta skazana jest na zagładę i że trzeba poszukać nowego domu. W związku z tym w kierunku planet, o których mowa w starożytnych archiwach, wyruszają statki-arki z ostatnimi żyjącymi ludźmi.
Właściwa akcja rozpoczyna się na pokładzie Gilgamesza, który po prawie dwóch tysiącach lat podróży zbliżył się do Świata Kern i odebrał sygnały od satelity wciąż krążącego na jego orbicie.
A co ze Światem Kern? Małpy co prawda zginęły, ale pojemnik z wirusem nie został przecież zniszczony. I choć wirus ten zaprojektowano tak, żeby najefektywniej działał na naczelne, nie oznacza to, że dla innych organizmów jest on obojętny. Na planecie żyją sobie, jak gdyby nigdy nic, ziemskie rośliny, a także zwierzęta, takie jak drobne ssaki czy owady...
I pająki.


Tytuł powieści nie wziął się znikąd. Akcja obejmuje kilka(naście?) tysięcy lat i podzielona jest na trzy główne wątki: załogi Gilgamesza (który to wątek obserwujemy z perspektywy Holstena Masona, specjalisty od starożytności), "pasażera" satelity krążącego wokół Świata Kern oraz mieszkańców tej planety. W dwóch pierwszych przypadkach mamy do czynienia z konkretnymi ludźmi poddawanymi hibernacji i budzonymi raz na jakiś czas w kluczowych momentach (miedzy którymi mijają wieki!). W przypadku trzecim - obserwujemy przygody kilku wybranych pająków z danego pokolenia, podczas wydarzeń istotnych dla ich historii, co często zbiega się z którymś z pozostałych wątków, a kolejne rozdziały dzieli od siebie wiele pokoleń. Z jednej strony oglądamy więc ludzi urodzonych abstrakcyjnie dawno i bardzo daleko (i którym świadomość tak wielkiej - w czasie i przestrzeni - odległości od swojego prawdziwego domu coraz bardziej ciąży, jak też świadomość tego, że są najprawdopodobniej ostatnimi ludźmi w ogóle), a z drugiej nowy, młody świat i jego mieszkańców dopiero budujących społeczeństwo i cywilizację.

_____

Podsumowując, nawet po odjęciu punktów za tłumaczenie: 11/10 - lektura obowiązkowa, szczególnie jeśli ktoś w literaturze SF ceni sobie bardziej "science" niż "fiction".
Ostatnio edytowany: 2017-10-25 21:57:46

--

miss_cappuccino
miss_cappuccino - Superbojowniczka · 6 lat temu
Praktyczny dopisek do tego co powyżej: Jeśli chcecie książkę przeczytać, nie musicie się obawiać, że to co napisał :gen_italia zaspojleruje Wam połowę fabuły. Streścił jedynie to co jest przedstawione we wstępie do książki [i na obwolucie], prawdziwa akcja ciągle przed Wami.

Co do Tchaikovsky'ego: po tej książce stawiam go na równi z Mievillem, czyli tylko o jeden szczebelek niżej, na literackiej drabinie, od Lema i Dicka.

--
.../Edytowanie postów jest dla mięczaków!
Forum > Filmożercy, Książkoholicy i Muzykanci > Adrian Tchaikovsky - "Dzieci czasu" ("Children of time"…
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj